I rozgorzała dyskusja między mną, a kumplami na FB, na temat
standardów życia w różnych państwach. Zaczęło się od artykułu, który opisywał
problemy z jakimi musiał się zmierzyć polski konsul w Norwegii, w starciu z
Barnevernet. Napisałem, że Norwegia to dziwny kraj. Zamiast słowa
"dziwny" użyłem co prawda czegoś bardziej dosadnego, ale sens pozostaje
ten sam. Koledzy się nie zgodzili z tą tezą.
Chodziło mi o działanie tzw.
państwa nadopiekuńczego z czego Norwegia i Szwecja słyną. Barnevernet to okryty
ponurą sławą ośrodek, który statutowo zajmuje się ochroną praw dziecka. W
Norwegii dziecko stawia się ponad rodziną, a już dziecko emigrantów
zdecydowanie. W związku z tym są częste przypadki zabierania dzieci od rodziców
za pierdoły. Za klapsa, za nakrzyczenie, a czasem za "troskliwy"
donos sąsiada. W Polsce chroni się rodzinę, w Norwegii dziecko. Ich kraj, jak
stwierdził mój kolega, "so u siebie, niech robio co chco". No ale
mamy już przypadek Norweżki (Silje Garmo), która otrzymała w Polsce azyl, bo
uciekła z Norwegii, kiedy Barnevernet chciał jej odebrać dziecko. Raczej nie
wygląda to na działanie zwyrodniałej matki. Zresztą przeciwko Barnevernet
złożono już wiele pozwów do europejski sądów, nakręcono sporo dokumentów,
napisano setki artykułów i nie ma w nich zbyt często przychylnych opinii. W
Szwecji nie ma co prawda takiej "słynnej" socjalnej komórki, ale samo
państwo potrafi "zadziałać". Polecam filmy "Obce Niebo"
czy "Polowanie".
Postawiłem tezę, że im się we
łbach poprzewracało i z roku na rok jest tam gorzej. Wiem to od znajomych,
którzy wyemigrowali z Polski, a teraz emigrują ze Szwecji, bo się zrobiło
niemiło. Nie przekonało to kumpla który stwierdził "co kraj to
obyczaj" i "kibic z boku cegła w oku".
Zaraz jednak nawinął się drugi
kumpel do dyskusji, który podkreślił, że to, że jest gorzej, to żaden argument,
bo na przestrzeni kilkunastu lat wszędzie się pogorszyło, a poza tym nie ma nas
tam, więc gówno wiemy. No fakt, że nas tam nie ma, ale do cholery jakąś opinię
na podstawie przekazów medialnych można sobie wyrobić, a jak się korzysta z
różnych źródeł to i w miarę obiektywną. Przecież nie można być wszędzie. To
byłby mord na dyskusji jakby koronnym argumentem było, "a mieszkasz
tam?".
Godzina już była 2 rano,
albo w nocy (niepotrzebne skreślić) i nie chciało mi się ciągnąć tej dyskusji
do świtu, więc stwierdziłem na koniec, że ja żyję w Polsce i żyje mi się
obecnie ZDECYDOWNIE lepiej niż kilkadziesiąt lat temu, i to nawet mając na
uwadze obecną sytuację.
No i tak się złożyło, że rano pojechałem do Niemiec na zakupy,
więc miałem okazję do bezpośredniej konfrontacji z inną kulturą. Powiem
szczerze, że nie spodziewałem się jakiś niezwyczajnych doznań, bo bywałem
wielokrotnie, ale.. otóż, że nie.
Robiłem zakupy w niemieckim
Realu. Tam był w promocji żel do prania Ariel, za którym moja Mama wręcz
przepada. Cena była promocyjna za dwie butle 18€. Butle wyglądały na okazałe,
ale nigdzie na pudle nie mogłem doczytać jakiej są pojemności, co w sumie
jednak (chyba przyznacie) jest istotne. Niemcy posługują się liczbą prań wyliczonych
przez producenta i olewają pojemność, bo to im wystarcza. Mnie nie. Zobaczyłem
otwarty karton więc wyciągnąłem butlę, sprawdziłem pojemność i włożyłem z
powrotem, i zabrałem do kasy tę otwartą od góry paczkę, żeby kolejny klient się
nie wahał czy brać otwartą paczkę. W kasie siedziała około 60 letnia Greta. I
co widzę, wyciąga mi tę butlę z pudła i skanuje kod. Mówię "halt", "stop",
"don't scan this code", ale Greta nie jarzy żadnego cywilizowanego
języka i dziarsko szprecha pod nosem niemieckie zaklęcia. No to włączam
międzynarodowy zestaw znaków migowych, ale w efekcie udaje mi się jedynie
uzyskać wycofanie tych produktów z paragonu. Nabić poprawnego kodu z pudła
Greta nie chce. Nie i chuj! Różnica w cenie to 10€ więc przesada gruba. Nie
znam niemieckiego ni w ząb, ale kombinuję, że chyba twierdzi, że kod z pudełka
nie działa. Jeszcze sugeruje, żebym to zatachał z powrotem na miejsce. W sukurs
przychodzi Helga lat 62 i kiwa głową, że się nic nie da zrobić, a ze wzroku
czytam "bież bracie paczkę i cwałuj odstawić ją na regał". Nie
lubię tak kończyć sprawy - tzn. odpuszczać gdy jestem przekonany o tym, że mam
rację - ale w imię internacjonalnej przyjaźni machnąłbym na to ręką, jednak tym
zleceniem odstawki pudła na regał tak mnie wkurwiła, że włączył się u mnie
wnikator. I już wiem, że nie odpuszczę.
Zostawiłem więc te pudło na
taśmie i idę do regału z głębokim postanowieniem, że przytacham tu cały stojak
reklamowy. Oczywiście przy regale jak wół cena 17,99€. O co tu chodzi się
zastanawiam?? Mija mnie - dziarsko kołysząc sporymi biodrami - ta kasjerka,
która mnie kasowała, więc zaczepiam ją przyjaźnie i pokazuję ten baner z
półmetrową ceną, ale ona trzymając kasetę ze szmalem w pod pachą pokazuje
(chyba), że kończy zmianę, czyli ma to wszystko "we" dupie. Coraz
mniej kumam.
Jednak w ferworze walki
dostrzegam, że ten żel który zatachałem wcześniej do kasy jest do tkanin
białych, a Mama życzyła sobie do koloru. Zatem biorę kolor. Cena oczywiście ta
sama. Sprawdzam jeszcze na czytniku, żeby być bezlitośnie upartym jakby co, i
dygam do kasy. Banera już zabrać nie mogę, bo jestem objuczony nowym pudłem,
ale paczka jest zaklejona, więc nie można będzie wyciągnąć flaszki i zrobić
powtórki z rozrywki. Gdy dochodzę do kasy już siedzi w niej Helga i od
"progu" kiwa głową, że chyba się połapali i to ja miałem rację.
Stawiam więc pudło na taśmie, ale ona gestykuluje, że mam jej podać to
poprzednie. Macham, że nie chcę tamtego białego tylko ten do koloru. No to co
robi Helga? Woła Stefi lat 69 z personelu pomocniczego żeby podała białe. Ta
oczywiście podaje i Helga skanuje ten nieskanowalny kod z pudła. Ja już nie
macham rękoma. Wyglądam jak wkurwiona ważka. Ona po swojemu, ja po swojemu,
wicher wokół - robi się nerwowo. Patrzę na Stefi i błagalnie pokazuję, że to
przecież inne żele, że ten do białego, a ten do koloru i ona wreszcie mówi
głośno "koloren", na co Helga "acha" i wycofuje biały i
nabija kolorowy. Ze 20 razy w kilku odmianach i głośnościach użyłem słowa kolor.
Było: kolor, koloru, kolorowych, kolorowy, etc. a ta skumała KOLOREN. Jaka
zajebiście selektywna babka!
Później pomyślałem, że być może
po rusku bym się dogadał, bo laska ze wschodniego landu, to za młodu pewnie
cyrylicą nasiąkła. Cała sprawa skończyła się nawet na plus, bo jakby poszło
normalnie, to nabyłbym nie ten żel co potrzeba.
Nic wielkiego się nie stało,
ale tak wygląda zderzenie rzeczywistości z obiegową opinią. Wszak mówią nam, że
to od Niemców powinniśmy uczyć się empatii, europejskości, życzliwości, etc.. No
można pójść za "filozofią" mojego FB interlokutora wyrażoną w
stwierdzeniu "jak ci nie smakuje chleb z mięsem, to go kurwa nie
jedz", czyli siedzieć na dupie w domu cicho. Czyli nie krytykować jak się
nie zgadzamy. Czyli akceptować aberracje. To jest dopiero chore. Ja nie nam nic
do Niemców, bardziej chodzi mi o nas, bo
sami o sobie mówimy niezbyt pochlebnie. Nie wiem skąd takie przekonanie, bo jak
widać głąbów jest w świecie równie sporo (jak nie więcej) jak u nas, ale tych
wszystkich idiotów powinniśmy spychać na margines, a nie równać do nich.
Macao i po macale :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz